plac zabaw

- wszystkich przystojnych kolesi i naszych znajomych. Tylko sama elita, bez tych obleśnych kujonków z klasy niżej - aż się wzdrygnęła na samą myśl o nich.

- to niewykonalne, założmy, że mogą być o jedną drugą niżej, jesteśmy wybredne - usadowiłą swój chudy tyłek głębiej na huśtawce, aby nie wylecieć gdzieś w kosmos, może tam znalazłaby jakiegoś przystojnego kosmonaute, dobra niekoniecznie, marzyć można, cnie.
- właśnie, ja zaproszę - wyliczała na palcach - żimi,żil,odet, ten, którego imienia nie pamiętam, ale fajny byłi tak dalej.

- zapraszajcie same . nie znam zbyt dużo fajnych osób, a jak sobie przypomne to gdzieś go wcisnę - powiedziała obciągając bluzkę .spojrzała na niebo które ją intrygowało ostatnio , sama nie wiedziała czemu .-zrestzą wiekszość a paryżu została.

- uzgodnimy pozostałe rzeczy jutro. Będziemy w kontakcie - powiedziała podnosząc tyłek z huśtawki - tymczasem ja uciekam. Do zobaczenia! - cmoknęła je wszystkie w policzek i poszła.

-czołęm !- powiedziała za marseille i spojrzała na tiiu i giselle . -pewnie zaraz też będe szła uratować babkę ze szpon starych alkoholików miłośników gry w pokera .- powiedziała mając nadzieje że wielkie gacie nie wiszą na żyrandolu czy coś.

- mhm, pa! - wymruczała, przekłądając nogę na nogę, bo już powolij zaczynała odczuwac to coś co jest jak sie długo nie zmienia pozycji, a wiem zdrętwiała jej noga czy coś. - no więc, już się nie mogę doczekac!

- ekhm, do jutra więc - nasunęło mi się do jutera, mam sprany mózg, przez znajomych twórców słowotwórstwa, ale mniejsza z tym, wstała z huśtawki, bo było jej niewygodnie, bolał ją tyłek.
- ja też.

- mhm . - przytaknęła cicho i rozejrzała się po parku - będzie fajnie o ile po drodze nie zaatakuje mnie jakiś porywacz, albo ktoś żądający pieniędzy którcyh przy sobie nie mam - nie lubiłą chodzic nocą a i tak to robiła.

- ja już chyba też powoli powlokę się gdzieś w okolice mojego domu, a mi pewnie telefon, którego też przy sobie, o dziwo nie mam - pokręciła głową, rozejrzałą się w poszukiwaniu zamaskowanych złodzieji.

- wiecie co, - ziewneła ochoczo oblizując wargi z bananowego błyszczyka. - ja chyba też będę się zmywac. - podrapałą się po czole, nie dając po sobie poznac iż chce jej sie spac, a chciało . - ojciec będzie wsciekły i nie pusci mnie na tą imprezę jak zaraz nie będę w domu. - wymruczała, skłądając buziaki na dziewuszkowych policzkach. - więc bywajcie! do juterka! - uśmiechneła się kącikowo, i spoglądając na czubki fioletowych szpilek, pobiegła w stronę domu,

- nie wybrazam sobie sceny w której wyskakuje przede mną jakiś pajac z rajtopą na głowię mówiący coś w styu stój bo będę strzelać a w rzeczywistości wyciągnął by banana- zachichotała .-pa giselle.

nieco ożywiona podrapała się po prawej stronie pleców, gdzieś w okolicach łopatki.
- pa.
- chodżmy też już, bo jeszcze ktoś nas zaatakuje, czy coś - wzruszyła ramionami, poprawiając chustkę, zakryła szyję w trosce o swoje gardło,
- ej, może banan, a może na przykład pistolet na wodę, hm? stój, albo strzelam.

- jeśli teraz nikt nie zaatakował , to raczej teraz też tego nie zrobi . -zauważyła.-a ty chcesz już iść? -zapytała , pewnie sama by tu nie została ;c

wpadł se bo dostał cynk od tego menela z piaskownicy, znaczy od jednego z nich że samotne dziewczęta z jego szkoły, znaczy nie samotne tylko samotnie spędzają wieczór na placu zabaw, więc przyszedł. - czesc, kochane.

zmierzyła go wzrokiem i wcale nic nie powiedziała .bo może był jakimś zboczeńcem albo nie wiadomo kim innym. udawała że jest głuchoniema , można tak powiedzieć.

- pierr? wyszłeś z domu by nas uratować - rozbawiona spojrzała na niego, odgarniając włosy, podeszła do niego, żeby sprawić, czy to na pewno on, albo po prostu podeszła na tyle blisko, by zobaczyć jakich perfumów używa, a używał ich dużo.

wiecie co ja kiedyś miałam taką sytuacje z tym no udawaniem ze jestem głuchoniema, z koleżanką bujałyśmy sie na tych konikach wiecie na dwie osoby chyba ze trzy godziny, i dzieci chciały sie bujac a my udawałyśmy że jesteśmy głucho nieme, wiem że to brzydko, ale wracając do pierra.
- owszem, tiiu! - wypioł dumnie piers. - co tu robicie, same we dwie o tak późnej porze, amantów zgubiłyście czy jak? :d

-taa, alfonsów - mruknęła, bo zmęczona pewnie była . - w ogóle, to przestraszyłeś mnie ! - spojrzała na niego wrogo, i już chyba po raz enty poprawiałą tyłek na huśtawce.
ty zła ! ja też czasem dzieciom miejsca nie ustępuje xdd

ja też dołączam się do tego kółka różańcowego xp
- czekałyśmy na Ciebie - przewróciła oczami siadając ponownie na chuśtawce, machała nóżkami bo tak fajniej było.
- czyli wywlokłeś się z domu dla nas, dobra pod jakim pretekstem? - spojrzała na niego unosząc prawą brew.

spojrzała na zegarek którego nie miała , to pewnie na ręce pierra , albo tiiu -idę ! musze ! - powiedziała i poszła do domu , chyba nie napotkałą złą żadnego .

- nie w sumie wyszedłem do sklepu, po groszek miałem zamiar jesc. - nie wiem co kurcze je sie z groszkiem, nigdy nie byłam najlepsza w gotowaniu, i takich tam kulinarnych sprawach. - i usłyszałem was, znaczy sie gisell mi powiedziała, że siedzicie na placu więc wpadłem żeby wam sie nie nudziło, - wymruczał, otwierając puszkę piwa, pomijając ten fakt iż nie maił groszku to wszystko było okej!
-pa! żozi.

- narazie - uśmiechnęła się w stronę żozi.
- po groszek, chciałeś jeść teraz groszek? - roześmiała się mimo wszystko wyciągając z kieszeni paczkę papierosów, ale problem nastąpił bo nie miała ani zapałek, ani przeklętej zapalniczki, więc spojrzała błagalnie na pierra.
- masz zapałki, albo chociaż zapalniczkę - podrapała się po prawym policzku.

- eee, nie przecież wiesz że nie palę. - wyszczerzył się dumnie, bo w sumie nie lubiał dziewczyn palących nie były zupełnie z jego wyśnionej bajki, boooże robie z niego jakąś ciotę czy coś nie ważne w sumie. - nie pal, tiiu! - zakazał jej, zabierając jej paczkę brązowych cameli, gniotąc je w garści.
niechaj zaprosi go na impreze, co? ;x

- wiem? no tak, powiedzmy, że w dobie palącego społeczeństwa i ja zatraciłam się w rachubie - uśmiechnęła się do niego, pier był jak jakiś pieprzony dobry stróż, który zjawiał się w najdziwniejszych momentach, ale ciotą nie był ;3.
- nie palę - rozłożyła ręcę w geście rezygnacji, a może poddania się.
- słuchaj no więc, w sobotę, może sobie zapisz, na jachcie urządzamy imprezę w klimatach hawajskim, wiesz te urocze trawiaste spódniczki, oraz wieńce kwiatów, dziewietnasta, to zaproszenie - spojrzała na niego pytająco, chociaż wiedziała, że się zgodzi.

ucieszył się, że może przyczyni się choc w małym stopniu do rzucenia palenia przez tiiu.
- w klimacie hawajskim? - wyszczerzył się. - jasne, a kto będzie? - podrapał sie po skroni, upijając łyk piwa, bo w gruncie rzeczy to ważne, kto będzie, pierre przeciez nie chciał zostac w cieniu jakiego kolwiek innego plejboja owej szkoły, wogóle kurde musze założyc tą szkołe bo strasznie o niej głosno.